wtorek, 7 lutego 2017

Przyszłość

Kilkanaście lat stażu, a już mnie obchodzą moje odległe losy. Wszystkie stany depresyjne łączą się z tym lękiem. Ciągle te same myśli: "Nic nie osiągniesz. Twoje cele się nie spełnią. Znikną. Nie wrócą. Wiesz kim będziesz? Nikim. Tłem dla tych, którzy zdobywają szczyty, gorszym sortem pośród społeczeństwa. Będziesz niczym nic nieznaczący kleks tuszu w perfekcyjnie prowadzonym notesie. Niby przeszkadzasz, ale po jakimś czasie nie ma różnicy, czy jesteś, czy nie, ponieważ kaligraficzne pismo przeskoczyło już na kolejną stronę.". Jestem usidlona przez nie... chwila. A czy to nie jest tak, że to te głosy są uzależnione ode mnie? Błądziły. Szukały kogoś, do kogo mogą z łatwością się przyczepić. Kogoś osłabionego, niepewnego swoich możliwości, niewiernego, zagubionego. Wstyd mi się przyznać, ale znalazły. Mnie. Akurat wtedy, kiedy po czubek głowy tonęłam w morzu pesymizmu z nutą nienawiści do siebie.

Dlaczego nastolatka tak bardzo przejmuje odległą przyszłością? 


Perspektywa sięga nawet kilkudziesięciu lat w przód, a chwilami - co gorsza - momentu pożegnania ze światem. Każdy może się przyznać, że nie raz rozmyślał o tym co będzie. Jednak, czy towarzyszyły temu przemyślenia dotyczące sensu tych rozważań? Owszem, od nas, tylko od nas, zależy to, co będzie. Każda czynność jest w stanie wpłynąć na nasze dalsze losy. Decyzja o tym, czy skręcimy w prawo, czy też w lewo. Po jednej stronie może czekać nas dojazd do pięknej okolicy, która będzie inspiracją do kolejnych działań, do chwycenia pędzla i odtworzenia tego obrazu. Natomiast wybierając przeciwny kierunek jest niebezpieczeństwo, że się zgubimy. Odpowiedz szczerze: poszedłbyś tam, gdzie bywasz codziennie i wiesz, że nic ci zagraża w tamtym miejscu, czy ruszyłbyś ciemną uliczną bez jakiejkolwiek perspektywy wyjścia? Adrenalina i paraliżujący strach będą towarzyszyć przy wybraniu drugiej drogi.

"Żyj chwilą, bądź sobą i takie tam inne slogany"


Wśród wielu popularnych obrazków w sieci znajdziemy nie jeden "złoty cytat", aby korzystać z chwili. Niby puste, młodzieżowe słówka, a jednak kryją w sobie tyle racji. Dla mnie, dla Ciebie, dla koleżanki ze szkoły oraz pani z warzywniaka obok ważna jest teraźniejszość. To tylko od kroków i decyzji podejmowanych w najbliższym czasie zależne są dalsze losy. Nie czujesz tego przekazu? Wygrzeb gdzieś ze wspomnień moment, kiedy czytałeś gazetki i znalazłeś test wyboru. Wygląda on mniej więcej tak: pytanie w chmurce i dwie strzałki prowadzące do kolejnych kroków. Postępując zgodnie z poleceniami na koniec dowiadujesz się, na przykład, jakim typem człowieka jesteś. Tak samo jest z decyzjami. Podejmując jedną, przechodzisz dalej. Kolejne posunięcia, które wykonujesz przez całe życie. Ostatni punkt podróży: podsumowanie tego, co osiągnąłeś i kim się stałeś. Od testów gazetowych różni tylko jedno - analiza. W prawdziwym życiu nie ma podziałów, co oznacza Twoja osobowość. Każdy jest inny. I właśnie to jest jeden z nieskończenie wielu powodów, aby żyć i kreślić swoją postać.

Marzenia są istotne, ale bądź realistą

Gdybyście zobaczyli moją niespisaną listę marzeń prawdopodobnie oczy wyskoczyłyby wam z orbit. Bez bicia przyznaję - jestem zbyt wymagająca dla siebie. Brak wiary w siebie idzie u mnie w parze z przerostem ambicji. Paradoksalnie, ale niestety taka jest prawda. Życie marzeniami nie doprowadzi nas do celu. Człowiek z głową w obłokach nie osiągnie żadnego punktu ze swojej listy bez działania. Chcesz się zrealizować? Masz już dość bycia tłem dla innych, cząsteczką azotu w powietrzu, czy pokrzywą w ogródku? Weź się za siebie! Od jutra? A dzisiaj co? Nie ma dnia? Nawet zmiana w tej chwili, w tej samej minucie, w której czytasz to zdanie, jest w stanie przerobić Ciebie na lepsze. Nie odkładaj na później, bo później może przyjść nieprędko, a jak już nadejdzie jest prawdopodobieństwo, że nie będziesz mieć siły z niego korzystać.


niedziela, 22 stycznia 2017

Jak jeść zdrowo i (nie) zwariować? - ortoreksja

Ortoreksja. Gdyby przeciętny pan Nowak został zahaczony na mieście i spytany, czy wie, na czym polega ta choroba, prawdopodobnie powiedziałby "przepraszam, spieszę się na autobus" lub rzucił szczerzą odpowiedź "nie mam pojęcia". To zaburzenie siedzi w nas cicho, powolutku zbierając energię ze zdrowego jedzenia, aby potem niczym raca w Sylwestra wystrzelić niszcząc wszystko w koło. Niektórzy nawet nie wiedzą, jaki potwór się w ich podświadomości rozwija. Jak u mnie wyglądał ten proces? W jaki sposób ta bestia ewoluowała w jeszcze gorsze choróbsko - anoreksję?


Wszystko działo się bardzo powoli. Determinacja była ogromna, ponieważ wyróżniałam się na tle klasy swoją masą. Ważyłam niemało, ale nie było tego po mnie widać, bo uprawiałam sport - mięśnie. Oczywiście tkanka tłuszczowa też była (nie należałam do grona młodocianych kulturystów), jednak jakoś niezbyt mi to przeszkadzało. Chrzanić lustro - liczy się waga. Już wtedy rozwijało się w moim umyśle twierdzenie, że cyferki to moje życie. "Im mniej, tym większą mam wartość.". No jasne! Przecież poznając kogoś zawsze zwracam uwagę na jego masę. Co z tego, że dziewczyna jest miła, zabawna, mądra skoro ma jakieś pięć kilogramów nadwagi. Ludzie! Ogłaszam nowy trend: zejdźmy wszyscy do swojego najniższego BMI, aby mieć jak najwięcej znajomych, no bo waga się liczy!

Jakby ktoś nie zrozumiał to powyższe kilka zdań w kursywie są ironiczne. Głównie odnoszą się do stron pro-ana głoszących wiele paranoicznych "reguł" posiadania tej- uwaga, kolejna dawka sarkazmu. Nie przejedzcie się, bo w tym poście być może jeszcze zaserwuję go trochę. - cudownej i upragnionej nazwy anorektyczka. Ach... marzenie każdej osoby, czyż nie? Nie ma lepszego uczucia niż długoterminowa śmierć głodowa.

Na święta, kiedy zaczęła się ta cała epidemia zaburzeń odżywiania, dostałam wymarzone dwie książki o zdrowym odżywianiu. Przyznam szczerze, że wtedy nie miałam złych zamiarów, aby z drogi "dążę do zdrowej sylwetki" zmienić kierunek na tą "może jednak kręgosłup i obojczyki na wierzchu?".

Powoli zmieniałam swój sposób żywienia. Pełnoziarniste pieczywo zamiast maślanej bułeczki, miód zamiast cukru białego. Czekoladę wymieniłam na owoce, a sok na wodę mineralną. Takie pierwsze, podstawowe kroki, by rozpocząć nowy tryb życia. W tym miejscu chcę podkreślić, że zdrowe odżywianie nie zawsze kończy się na ortoreksji, a potem co gorsza anoreksji. Wystarczy wszystko robić z umiarem, nie ograniczać drastycznie kalorii, stosować wartościowe zamienniki, dostarczać wszystkie składniki odżywcze (obcinanie tłuszczy to jeden z większych błędów) i, najważniejsze, będąc mało oczytanym, niedoświadczonym nie planować sobie nie wiadomo jakich "ambitnych" celów bez opieki dietetyka. Robienie wszystkiego na własną rękę tym bardziej, gdy jest się młodym i mało odpornym na nurt wychudzonych modelek, to potknięcie, które może zaważyć na naszej przyszłości oraz zdrowiu psychicznym.


Kiedy tylko zauważysz, że ktoś zaczyna obsesyjnie (naprawdę z dużą przesadą) przejmować się składami, makro i zawartością tłuszczy trans - zareaguj. Osoba, w której powolutku zaczyna rozwijać się trójca zaburzeń odżywiania (ortoreksja, anoreksja, bulimia), nigdy nie zauważy zmian na gorsze i wyśmieje Twoje podejrzenia.


Pakowanie się z własnej woli do tej malutkiej klatki metr na metr, która oczywiście wymaga od nas zmniejszania się, by móc bezboleśnie w niej mieszkać, nie jest dobrym wyjściem. W końcu każdy chce poczuć w domu komfort i nie męczyć się w jakiejś komórce. Jednak gdy zauważymy, że nasz własny kąt nie jest wystarczająco luksusowy - pomyślmy o przeprowadzce. To my wybieramy, gdzie chcemy rezydować i szukamy idealnej miejscówki. Nie pozwólmy zaburzeniom przejmować kontroli nad naszymi decyzjami i ambicjami. Raz utracona piecza może nie wrócić tak szybko. Racjonalne myślenie również.

czwartek, 19 stycznia 2017

Jak zacząć recovery?

Ilość wiadomości z podobnymi pytaniami dostaję nieskończenie wiele. Anoreksja się wycwaniła, że potrafi tak genialnie grać na naszej psychice jak Mozart na fortepianie. Pokazuje nam jakąś drogę i zachęca, aby tam pójść. My jej ufamy, bo przecież dzięki niej tyle już "osiągnęłyśmy", tzn. doprowadziłyśmy się do stanu, kiedy niektóre narządy zaczynają szwankować, a my nie jesteśmy już tą samą osobą co sprzed choroby. Przyglądamy się wskazanemu przez diabła kierunkowi - ciemno, koszmarnie, nie widać niczego. Przeszywa nas strach, a dłonie nam się pocą (pomimo zaburzonej regulacji temperatury ciała przez anoreksję). W końcu idziemy ślepo w mrok za nieobeznanym przewodnikiem. Nie wiemy co nas czeka, stawiamy niepewne kroki i powoli znikamy z pola widzenia. Chcemy zawrócić, ale boimy się. Przecież nikt nas nie poprowadzi. Ale dlaczego szukamy lidera wśród innych zapominając o cudownym, silnym, wyjątkowym człowieku - sobie samym?



W owym poście posłużę się anonimową osobą, którą nazwę Tosia. Zero związku z jakąkolwiek z dziewczyn, którym pomagam, to tylko mój fetysz na imię i twórczość Antoniny Krzysztoń (swoją drogą, polecam). Nastolatka jest już na granicy między szpitalem a wyjściem na prostą. Strasznie chce
, ale boi się jedzenia. Nie wie co robić. Ma codzienne rozterki, jaki ma być kolejny krok na drodze. "Zjeść pieroga przy rodzicach? Nie, nie, nie, to za dużo kalorii. Nie mogę. A może pójść do kawiarni z przyjaciółką na pogaduchy? No, czemu nie, chociaż... nie wiem iluprocentowe mleko dolewają. A jak jeszcze dosypią mi jakiegoś cukru? Niech mnie ręka Boska broni!". Na tym etapie zadam bardzo istotne pytanie: chcesz siedzieć w tym bagnie i powoli kopać sobie grób, czy rzeczywiście pragniesz cudownego poczucia wolności? Bez kalorii, wagi, kalkulatora w głowie. Spełnianie swoich zachcianek niezależnie od pory dnia, czy nocy. Brzmi cudownie, prawda? Od razu powiem, że droga do tego stanu nie będzie prosta. Postawę trzeba sobie wypracować, ale przecież chcieć to móc!


Krok #1

Musisz zacząć zmieniać swoje myślenie. Niezależnie od tego, w jak dalekim stadium anoreksji jest Tosia, wciąż zostaje w niej ta zdrowa, rozsądna dziewczyna. Nastolatka bierze się za siebie. Codziennie staje przed lustrem i powtarza "Jestem piękna, mądra i wyjątkowa". Może zabrzmi to mało oryginalnie, ale taki poranny rytuał był moim pierwszym krokiem, który pomógł. Kiedy byłam na obozie jeździeckim od razu po wyjściu ze szpitala trenerka, która była wtajemn
iczona w moją historię, poleciła mi to. Jej córka również chorowała na anoreksję i aktualnie zajmuje się leczeniem osób z takim problemem. Ociągałam się z wszczęciem tego procesu, który miał mi przemówić do rozumu. Najpierw myślałam sobie "Matko, jakie to dziwne. Mam mówić takie rzeczy? Co ja, jestem jakaś zadufana?", ale z czasem, jak zaczęłam coraz pewniej stawać przed lustrem i cytować słowa trenerki, zauważyłam postępy. Dostrzegałam swoje cechy charakteru, a nie centymetry w udzie.

Krok #2

Pokonujemy fearfoody, czyli produkty, których boimy się jeść ze względu na kaloryczność, zawartość cukru, tłuszczu, albo w przypadku ortoreksji - skład. Dawno nie jadłaś makaronu, bo nie jest złożony tylko z wody, ale również zbóż? Co Ci szkodzi zjeść i zdobyć punkt w walce z anoreksją? Jak tylko czujesz jakąś barierę to znak, że można wyjść na prowadzenie zajadając się "zabronionym" jedzeniem. Gwarantuję, że poczujesz satysfakcję, szczęście i cudowne poczucie, że anoreksja traci nad Tobą kontrolę. Wystarczy trzymać się reguły: boisz się - jedz!

Krok #3

Zapisuj sobie codziennie, plusy każdego dnia. Nie muszą to być nie wiadomo jak wielkie osiągnięcia typu "zaliczyłam lot na Marsa". Stawiając małe kroki prędzej, czy później osiągniemy nasz cel, niż gdybyśmy robiły ogromne, słoniowe skoki szybko się męcząc i poddając. Niech satysfakcjonuje Ciebie nawet wywołany dzięki Tobie uśmiech na twarzy drugiej osoby. Nie pozwól, aby nawet najmniejszy pozytywny aspekt uciekł gdzieś niezauważony. Jak na to pozwolimy to coraz częściej przestaniemy dostrzegać małe rzeczy. Trzymajmy się zasady, która jest również fragmentem piosenki Sylwii Grzeszczak: "Cieszmy się z małych rzeczy, bo wzór na szczęście w nich zapisany jest.". Niby takie tam nic nieznaczące słowa, a jednak osoba szukająca wsparcia znajduje w nich drugie dno.

Krok #4

Chyba najtrudniejszy i najbardziej czasochłonny. Po tylu przejściach, jakie miała owa Tosia, niełatwo przestać przywiązywać się do kilku cyferek na wadze. To wszystko przez szklaną wyrocznię, która otuliła dziewczynę szepcząc jej codziennie do ucha "trzymaj się wyniku, jaki pokażę, a będziesz najszczęśliwsza i najpiękniejsza.". Kto by się nie oparł takim zapewnieniom? Tylko Ci, którzy znają swoją wartość i wierzą w to, kim są i będą. Często postrzegani jako aroganccy, zadufani w sobie, ale to właśnie ich nie dosięgnie anoreksja, ponieważ są ponad nią. Sama nie jestem najlepszym przykładem takiego silnego charakteru, ale obiecuję Wam, że wszystko się da. Skoro potrafiłyśmy wyhodować takiego diabła to równie dobrze będziemy umiały go zgasić i zakopać. O wadze więcej rozpisałam się w jednym z poprzednich postów (>>tutaj<<), do którego zapraszam. Podsumowując ten krok - wyrzuć wagę, znajdź inny priorytet niż cyferki, niech wyznacznikiem Twojej wartości będzie ilość serdecznych uśmiechów wysyłanych światu. Dziel się nimi, wielu osobom są potrzebne.



To co napisałam powyżej to oczywiście czysta teoria. Ja się do tego stosowałam i zdecydowanie uważam, że jestem coraz dalej od szponów zabójczej anoreksji. Odpowiadam na częste pytania: nie mam wagi, ważona jestem tylko u psychiatry, gdzie nie patrzę na wynik, jem to co chcę, podjadam orzechy, daktyle i owoce. Zarąbiście mi z tym. Wychodzę powoli z tej klatki. Też chcecie zasmakować czegoś innego niż woda? Daj mi rękę, a pomogę Ci się uwolnić. 

środa, 18 stycznia 2017

Szybkie "fit" trufle czekoladowe (bez cukru)

Kiedy masz ochotę, żeby coś przekąsić, ale przypominasz sobie, że Twoje postanowienia noworoczne na to nie pozwalają - bo dieta, bo zdrowie, itd. - nie torturuj się waflami ryżowymi, czy suchą marchewką. Skoro chcesz to warto chyba uszczęśliwić swój brzuszek zdrowymi, dietetycznymi truflami czekoladowymi. Przedstawiam Wam przepis podstawowy, który możecie urozmaicać swoimi ulubionymi dodatkami. Chcecie kokosowe? Droga wolna! Dosyp dosyp do masy wiórki. Co powiesz na waniliowe? Kilka kropli aromatu i voila! Przekąska w kilka minut gotowa, a Ty już możesz zaspokajać swój apetyt wspaniałymi truflami.



Składniki (na 7 sycących trufli):

  • 50 g daktyli (bez syropu glukozowo- fruktozowego)
  • 30 g płatków owsianych/mąki owsianej
  • 10 g kakao niesłodzonego
  • wiórki kokosowe, aromaty, sezam, otręby - opcjonalnie, ja zrobiłam bez

Sposób wykonania:

1. Daktyle zalewamy wrzątkiem i odkładamy na około 10-15 minut, aby lekko zmiękły.
2. Płatki owsiane rozdrabniamy w blenderze do uzyskania mąki. Jeśli masz mąkę nie musisz.
3. Blendujemy daktyle bez wody, po czym dosypujemy kakao i mąkę owsianą.
4. Formujemy kuleczki. Masa będzie idealna - nie będzie się kleiła, ani rozpadała. 
5. Wstawiamy do lodówki lub od razu zajadamy.


Wartości odżywcze (na podane składniki):

Wartość energetyczna - 294 kcal
Węglowodany - 63.4 g 
Tłuszcze - 4.5 g
Białko - 6.3 g





czwartek, 12 stycznia 2017

Wybacz, nie zaliczasz się do grona "recovery"

Szeroko pojęte recovery oznacza po polsku nic innego jak odzysk. Podczas tego procesu nasze ciało przechodzi wiele zmian, fizycznych jak i psychicznych. Wracamy do życia, uczymy się od nowa jeść i nie bać się jedzenia, naprawiamy relacje z rodziną, i co najważniejsza, z samym sobą. Anoreksji nie można spłycić do dwóch podręcznikowych słów, z którymi są zapoznawani uczniowie w szkole podczas lekcji biologii, jadłowstręt psychiczny. Opisywanie tego, że chorująca głodzi się dopóki dopóty nie schudnie nie jest definicją, ani nawet minimalnym wyjaśnieniem. Po pierwsze - to nie na głodówkach opiera się cała epidemia. Okresy niejedzenia są przeplatane z napadami,  z którymi w parze idą wymioty. Dlatego, jeśli wciąż myślisz, że anorektyczki mają swoje widzimisię, którym jest dążenie do niezdrowej wagi, to czytając tego bloga dowiesz się, jak wygląda choroba z perspektywy osoby chorej, dążącej do bycia znów szczęśliwą, uśmiechniętą dziewczyną.

Coraz więcej kont na Instagramie zaczyna być "pro-recovery", "fit" oraz - niestety - "pro-re-ana". Co oznacza to ostatnie? Że osoba nie może się zdecydować, czy chce wyzdrowieć, czy zostać w sidłach anoreksji. Jeśli chcesz się wyleczyć, a obserwujesz takie użytkowniczki, to radzę Ci jak najprędzej przestać śledzić jej posty. Na własnym doświadczeniu wiem, że chcąc wrócić na właściwą drogę byłam na bieżąco z osiągnięciami (o ile można je tak nazwać) paru osób na kształt: "Chcę wyzdrowieć, ale nie chcę przytyć.". Mam dla tej grupy osób smutną wiadomość - tak się nie da. Proces leczenia anoreksji jest długi (ciągnie się przez całe życie), trudny (nie będę Was okłamywać, że pstryknięcie palcami i zjedzenie raz na ruski rok obiadu z rodziną nie jest lekiem na to choróbsko) oraz wymaga wielu wyrzeczeń. Jednym z nich jest dobicie do zdrowej wagi, która mieści się w granicach prawidłowego BMI. Serek odtłuszczony na śniadanie, brokuł na obiad i kromka pieczywa chrupkiego to wciąż głodówka. A niejedzenie to zaburzenie odżywiania, o czym pewnie już dobrze wiesz.

Wydaje mi się, że jednak pisanie ludziom pod postami "I ty to nazywasz recovery?? Dziewczyno, ogarnij się!" osobom, które naprawdę się starają, mają motywację, ale anoreksja mimo wszystko ciągnie je za ręce i nogi z powrotem głęboko w las, nie jest zdecydowanie pomocne. Wręcz przeciwnie. Chore na anoreksje zmagają się z bardzo zaniżoną niską samooceną i przykładają wagę do każdej nawet najmniejszej uwagi. Powód? Perfekcjonizm, o którym na pewno też rozpiszę się szerzej w jakimś poście. Dążenie do ideału - idealna fryzura, idealny ubiór, idealne zachowanie i, oczywiście, idealna figura.

Każda osoba ma inny, indywidualny plan na odzyskiwanie siebie. Nie można spłycić tego do kilku zasad: jedz ponad 3000 kalorii, waż się raz na tydzień, broń Boże nie ćwicz, jedz tłuszcze. To tak, jakby narzucić komuś, kim ma być za dziesięć lat. Nie mam zamiaru w żaden sposób podważać powyższych reguł, ponieważ jedzenie to priorytet w czasie leczenia. Natomiast pragnę przypomnieć, że wtykanie nosa w nie swoje recovery nie jest rozwiązaniem, ani naszych problemów, ani chorującej. Jednak jeśli tylko zauważysz, że czyjeś konto jest bardziej "pro-ana" niż "pro-recovery" to nie marnuj swojego cennego zdrowia i czasu na śledzenie poczynań takiej niezdecydowanej anorektyczki. Stwórz swój osobisty koncept, którego cele sama sobie ustawisz. Bez udziału osób postronnych. Twoje życie, tak? Więc są to i Twoje decyzje.

A mój plan? Chyba dążenie do zobaczenia swojego szczerego uśmiechu w lustrze, kiedy będę naprawdę zadowolona z tego kim się stałam i ile osiągnęłam.

wtorek, 10 stycznia 2017

"Proszę, niech pokaże mniej..."

W tym poście chciałabym poruszyć temat uzależnienia od utraty wagi. Zdrowa osoba, która się odchudza po osiągnięciu wymarzonej wagi (oczywiście w granicach normy i rozsądku) przestaje redukować tkankę tłuszczową, a potem wchodzi na kolejny etap stabilizacji. Co natomiast robi anorektyczka? Wyznacza następny cel. I tak w kółko dopóki organizm się nie podda.

Nie alkoholizm, nie narkomania, nie nikotynizm - priorytetem każdej osoby chorej na zaburzenia odżywiania jest chudnięcie. Równocześnie z utratą wagi spada nam samoocena (pomimo tej ciągłej gonitwy do "idealnej" masy). Tracimy zdrowy rozsądek, ale i tak brniemy dalej w to bagno. Jesteśmy już prawie całkiem zatopieni. "Co z tego (że wysiada mi każdy narząd, bliscy przeze mnie płaczą, blask w moich oczach gaśnie...)? Idę dalej, chcę zdobyć mój cel!" - tok myślenia w trakcie bitwy o każdy gram mniej. Czy warto? Mam porównać plusy i minusy tego uzależnienia? Chyba sama nazwa, którą mianowałam tą "anorektyczną" przypadłość mówi sama za siebie.

Sama bez bicia przyznaję się, że przez jakieś dwa lata pogrążałam się w marzeniach o niższej wadze, które następnie spełniałam. Człowiek jest zdolny do wszystkiego, począwszy od wyhodowania sobie zalążka diabolicznej anoreksji, skończywszy na wyjściu z tej morderczej choroby. Powiedziałaś "A", to teraz wykrzycz "B" tak głośno, żeby echo doszło do części Ciebie, która rzeczywiście chce wyjść z tej obsesji.

Po co Nam jest ta codzienna rutyna polegająca na ważeniu się? Dlaczego uzależniamy swój nastrój na cały dzień od kilku bezwartościowych cyferek? Pisałam o tym przykładzie już na instagramie, ale dla tych, którzy nie są na bieżąco dyktuję. Było naprawdę dużo wielkich osób w historii świata. Począwszy od naukowców, przed artystów, skończywszy na filozofach. Każdy ich podziwiał, zazdrościł i chciał kiedykolwiek osiągnąć choć ułamek tego co oni. Czy patrzyli na nich z zachwytem przez pryzmat wagi? No raczej, że nie. To kim jesteśmy, jak wspaniały mamy charakter i ile wielkich rzeczy w życiu dokonamy nie jest odzwierciedlone liczbą, którą pokazuje nam szklana wyrocznia.

Dlatego niech nikt, nigdy nie mówi: nie umiem, nie mogę, itd. Wiecie co? Wszystko się da. Wystarczy odszukać tą swoją pozytywną stronę, która tęskni za dominacją całej Waszej osoby. A waga? Co to w ogóle jest? Zapomniałam mniej więcej wtedy, kiedy postanowiłam zacząć być szczęśliwa od nowa.

Nie uważacie, że lepiej jest zająć się swoim wnętrzem? Ludzie pamiętają jacy jesteśmy, a nie ile mamy w talii.

sobota, 7 stycznia 2017

Moja historia anoreksji #1

Cześć!


Większość z Was może mnie kojarzyć z instagrama jako miley_recovery, na którego swoją drogą zapraszam. Jeśli jednak jestem dla Ciebie całkiem nowym odkryciem, nieznajomą internautką to może uda mi się tym wpisem Ciebie przekonać, abyś został/a na dłużej i pomogła mi wychodzić z tej zabójczej choroby. Wasza motywacja daje mi siłę na przekazywanie wsparcia innym! Natomiast jak czujesz, że czytanie przepisów i postów motywacyjnych nie fascynuje Cię na tyle, aby zostać stałym obserwatorem, to nie zmuszam.

W skrócie chciałabym w następnych postach moją historię walki z anoreksją. Ci, którzy wiedzą, jak działa ta epidemia to już mogą sobie wyobrazić co przeżywałam. Jednak jeśli ktoś nigdy nie czytał przemyśleń anorektyczki chcącej się wyleczyć i wrócić na właściwą drogę, a jest bardzo ciekawy to droga wolna – zapraszam do przewijania dalej.

Historię o mojej chorobie będę dawkować. Trudno w jednym poście zamieścić wszystkie przeżycia, odzwierciedlić ilość wylanych łez, chwil nienawiści, bolesnych momentów tęsknoty za dawną mną. Można powiedzieć, że u mnie wszystko podzieliło się na etapy. Były lepsze i gorsze dni. Z czasem zaczęły dominować te drugie, kiedy jedzenie, liczenie kalorii, waga stały się moim priorytetem i nic innego nie miało znaczenia. Zaczynam mniej drastycznie – żeby nikogo nie spłoszyć na wejściu. Niech moja przygoda z blogowaniem zacznie się łagodnie. Już ograniczam skoki na głęboką wodę. Wystarczy raz ucierpieć, zrozumieć błąd, aby potem być bez przerwy czujnym.

A więc, zaczynamy...


Koniec grudnia, po świętach, dwa lata wstecz. Przypomnijcie sobie tą atmosferę. Non-stop przesłodzone ciasto na stole, odsmażane pierogi, tłuste sałatki. W tamtym czasie zamiast takiego opisu byłby taki: pyszne pierniki, babciny sernik wiedeński, chrupiące pierożki. Przed oczami miałam po prostu potrawę – nie kaloryczność.
Pewnego ranka spojrzałam ze złością na wagę, która od zawsze była moim wrogiem. Nie należałam do najszczuplejszych dziewczyn, byłam raczej pulchna, ale też nie otyła. Miałam parę kilogramów nadwagi, ale nie przejmowałam się tym. Jedzenie było pyszne, a tylko to się wtedy dla mnie liczyło. Od dawna miałam wpajane do głowy, że zdrowe odżywianie jest podstawą. Starałam się stosować do tych zasad. Oczywiście lubiłam czasami zaszaleć. Wracając ze szkoły zahaczałam o piekarnię i kupowałam drożdżówkę z dżemem różanym (wtedy mój ulubiony smakołyk). Wcześniej wiadomo – drugie śniadanie w szkole: dwie bułki pszenne z serem, a wciąż byłam głodna. Mój organizm był po jakimś czasie bardzo rozregulowany. Zapisałam się na siatkówkę, całkowicie mnie to pochłonęło. Byłam w tym niezła, ponieważ miałam siłę z tego jedzenia. Dzięki sportowi (zawsze był dla mnie numerem jeden, jak nie koszykówka to basen, jak nie basen to taniec) waga powoli zaczęła spadać. Już w kolejne święta było dwanaście kilogramów mniej, ale teraz to przedstawiłam bardzo daleką perspektywę. W międzyczasie wydarzyło się wiele rzeczy.
Skończył się rok szkolny i po wakacjach miałam iść już do gimnazjum. Byłam strasznie szczęśliwa, bo przecież to nowe możliwości, nowa szkoła, nowi znajomi. Wszystko takie obce, straszne, a jednak bardzo mnie pociągało i kręciło. Do tego momentu zaczęłam się interesować byciem "fit" i zdrowym odżywianiem. Jadłam pięć posiłków dziennie w regularnych porach, stosowałam się do wszystkich możliwych zasad slow food. Z czasem coraz bardziej obsesyjnie. W lutym po świętach przeszłam na wegetarianizm – nie było to spowodowane chęcią ograniczania spożywanych produktów. Nie! Broń Boże! Wtedy głodówki nie były mi w głowie. Ortoreksja nie pozwalała. To nie mieściło się w jej normach. (O moim wegetarianiźmie i chwilowych weganizmach napiszę w kolejnych postach.) Wracając – w szkole szydzono ze mnie pytaniami "skład wody też czytasz?". Uznawałam to za komplement. Myślałam sobie "ale super! Uważają mnie za fit dziewczynę!". Tak działała moja ortoreksja.
Zero planów na wakacje. Byłam natomiast bardzo podekscytowana tym, że miałam mieć pod koniec wolnego założony aparat ortodontyczny. Pal sześć, że był do naprawiania mojego marnego zgryzu – mi się podobał wizualnie ten efekt drutów na zębach. Rodzice w pracy, siostra na wyjazdach lub zaszyta gdzieś głęboko w swojej jaskini, a ja miałam pole do popisu. Pierwsze wakacje, które zamiast mi pomóc zadziałały przeciwnie.


Aż trudno uwierzyć, że przez te dwa miesiące ortoreksja ewoluowała w większego potwora – anoreksję. Każda część mnie była pochłaniana przez monstrum. Traciłam zawsze obecne iskierki w oczach, powody do radości oraz zdrowy rozsądek. Nie byłam już sobą sprzed świąt. Znikała ilość jedzenia na moim talerzu, a razem z nią ja. Gasłam.




Mam nadzieję, że ktoś z Was zostanie tutaj na dłużej. Nie propaguję żadnej anoreksji lub bulimii. Nie zachęcam do tego. Całą sobą poświęcam się ostatnio pomaganiu innym w wychodzeniu z tego bagna. Cierpię, gdy ktoś powoli zostaje pożerany przez anoreksję. Dlatego jak tylko masz problem - pisz! Na instagramie lub mailem pozytywnie.pozytywna1098@gmail.com.