
, ale boi się jedzenia. Nie wie co robić. Ma codzienne rozterki, jaki ma być kolejny krok na drodze. "Zjeść pieroga przy rodzicach? Nie, nie, nie, to za dużo kalorii. Nie mogę. A może pójść do kawiarni z przyjaciółką na pogaduchy? No, czemu nie, chociaż... nie wiem iluprocentowe mleko dolewają. A jak jeszcze dosypią mi jakiegoś cukru? Niech mnie ręka Boska broni!". Na tym etapie zadam bardzo istotne pytanie: chcesz siedzieć w tym bagnie i powoli kopać sobie grób, czy rzeczywiście pragniesz cudownego poczucia wolności? Bez kalorii, wagi, kalkulatora w głowie. Spełnianie swoich zachcianek niezależnie od pory dnia, czy nocy. Brzmi cudownie, prawda? Od razu powiem, że droga do tego stanu nie będzie prosta. Postawę trzeba sobie wypracować, ale przecież chcieć to móc!
Krok #1
Musisz zacząć zmieniać swoje myślenie. Niezależnie od tego, w jak dalekim stadium anoreksji jest Tosia, wciąż zostaje w niej ta zdrowa, rozsądna dziewczyna. Nastolatka bierze się za siebie. Codziennie staje przed lustrem i powtarza "Jestem piękna, mądra i wyjątkowa". Może zabrzmi to mało oryginalnie, ale taki poranny rytuał był moim pierwszym krokiem, który pomógł. Kiedy byłam na obozie jeździeckim od razu po wyjściu ze szpitala trenerka, która była wtajemn
iczona w moją historię, poleciła mi to. Jej córka również chorowała na anoreksję i aktualnie zajmuje się leczeniem osób z takim problemem. Ociągałam się z wszczęciem tego procesu, który miał mi przemówić do rozumu. Najpierw myślałam sobie "Matko, jakie to dziwne. Mam mówić takie rzeczy? Co ja, jestem jakaś zadufana?", ale z czasem, jak zaczęłam coraz pewniej stawać przed lustrem i cytować słowa trenerki, zauważyłam postępy. Dostrzegałam swoje cechy charakteru, a nie centymetry w udzie.
iczona w moją historię, poleciła mi to. Jej córka również chorowała na anoreksję i aktualnie zajmuje się leczeniem osób z takim problemem. Ociągałam się z wszczęciem tego procesu, który miał mi przemówić do rozumu. Najpierw myślałam sobie "Matko, jakie to dziwne. Mam mówić takie rzeczy? Co ja, jestem jakaś zadufana?", ale z czasem, jak zaczęłam coraz pewniej stawać przed lustrem i cytować słowa trenerki, zauważyłam postępy. Dostrzegałam swoje cechy charakteru, a nie centymetry w udzie.
Krok #2
Pokonujemy fearfoody, czyli produkty, których boimy się jeść ze względu na kaloryczność, zawartość cukru, tłuszczu, albo w przypadku ortoreksji - skład. Dawno nie jadłaś makaronu, bo nie jest złożony tylko z wody, ale również zbóż? Co Ci szkodzi zjeść i zdobyć punkt w walce z anoreksją? Jak tylko czujesz jakąś barierę to znak, że można wyjść na prowadzenie zajadając się "zabronionym" jedzeniem. Gwarantuję, że poczujesz satysfakcję, szczęście i cudowne poczucie, że anoreksja traci nad Tobą kontrolę. Wystarczy trzymać się reguły: boisz się - jedz!
Krok #3

Krok #4
Chyba najtrudniejszy i najbardziej czasochłonny. Po tylu przejściach, jakie miała owa Tosia, niełatwo przestać przywiązywać się do kilku cyferek na wadze. To wszystko przez szklaną wyrocznię, która otuliła dziewczynę szepcząc jej codziennie do ucha "trzymaj się wyniku, jaki pokażę, a będziesz najszczęśliwsza i najpiękniejsza.". Kto by się nie oparł takim zapewnieniom? Tylko Ci, którzy znają swoją wartość i wierzą w to, kim są i będą. Często postrzegani jako aroganccy, zadufani w sobie, ale to właśnie ich nie dosięgnie anoreksja, ponieważ są ponad nią. Sama nie jestem najlepszym przykładem takiego silnego charakteru, ale obiecuję Wam, że wszystko się da. Skoro potrafiłyśmy wyhodować takiego diabła to równie dobrze będziemy umiały go zgasić i zakopać. O wadze więcej rozpisałam się w jednym z poprzednich postów (>>tutaj<<), do którego zapraszam. Podsumowując ten krok - wyrzuć wagę, znajdź inny priorytet niż cyferki, niech wyznacznikiem Twojej wartości będzie ilość serdecznych uśmiechów wysyłanych światu. Dziel się nimi, wielu osobom są potrzebne.
To co napisałam powyżej to oczywiście czysta teoria. Ja się do tego stosowałam i zdecydowanie uważam, że jestem coraz dalej od szponów zabójczej anoreksji. Odpowiadam na częste pytania: nie mam wagi, ważona jestem tylko u psychiatry, gdzie nie patrzę na wynik, jem to co chcę, podjadam orzechy, daktyle i owoce. Zarąbiście mi z tym. Wychodzę powoli z tej klatki. Też chcecie zasmakować czegoś innego niż woda? Daj mi rękę, a pomogę Ci się uwolnić.
Brawo jak zwykle super napisane.
OdpowiedzUsuńDziękuję :)
UsuńJak to czytałam, to jedyne co miałam na myśli to: 'Wooo ja też tak miałam!!'
OdpowiedzUsuńZrobiłam krok 1, 2 i 3 ale kurcze ciężko wagę jest mi wyrzucić... Nie tyję, ani nie chudnę tylko jak na razie na podtrzymywanie mojej obecnej (prawidłowej) wagi. Kontrolnie :)) Pomimo tego czasem do moich myśli skrada się Ana. Ahh... Trudno z tego wyjść.